czwartek, 16 września 2010

Raport Michała "Migacza" Mrozka z GP Goeteborg

Gp zaczęło się na dworcu w Tczewie, na którym znalazłem się z Dozem w środku nocy. Dzięki wspaniałemu rozkładowi jazdy oferowanemu przez PKP do stolicy można się dostać jedynie 1 pociągiem i to z przesiadką żeby zdążyć na samolot wylatujący o 13. Pełni dobrych nadziei około północy wgramoliliśmy się do pociągu i po jakiś 15 minutach szukania znaleźliśmy wybitne miejsca siedzące. Z zaśnięcięm było trochę gorzej, w przedziale siedział koleś od góry do dołu ubrany na czarno , mający spojrzenie seryjnego mordercy, który dodatkowo czytał książkę "12 sposobów zadawania bólu". Więc pełen wątpliwości wolałem jednak nie spać tej nocy. Około godziny 6 rano wysiedliśmy w Kutnie gdzie mieliśmy przesiadkę i po jakiś 15 minutach czekania zajechał kolejny pociąg. Pełen radości zająłem miejsce i przymierzałem się do zaśnięcia, gdy nagle wbił biznesmen w wieku średnim, który omyłkowo zamiast żelu pod prysznic użył wody kolońskiej. Dodatkowo pochodziła ona pewnie z biedronki, bo mimo to że byłem trzeźwy mimowolnie zaczęło mi się kręcić w głowie i ze snu jak zwykle nic nie wyszło.

Nie wchodząc w dalsze szczegóły w okolicach godziny 15 wylądowaliśmy na wspaniałym lotnisku w Goeteborgu (nawiasem mówiąc leśna szkółka lotnicza w Węgorzewie Dolnym ma bardziej imponujące lotnisko), z którego odebrał nas kuzyn i pełni nadzieii pojechaliśmy ostro kimać. Następnego dnia po zapłaceniu wpisowego i otrzymaniu wspaniałej dzidy (Umezawa's Jitte) zostaliśmy zaproszeni do spisania zestawów i ostrego sycenia.

Zestaw trafił mi się średni na jeża, nie maiłem żadnego removalu, za to miałem dużo lataczy i 2 x sleep no i prawdziwego siepacza jakim jest Baneslayer. Dlatego zdecydowałem się zagrać UW naporkiem z lataczami. Ponieważ miałem 2 bye za ranking mogłem porozglądać się na miejscu i poobczajać jakie decki stworzyli liczni gracze. Zaskoczyło mnie że tak dużo ludzi ma bye na tak wielkim evencie, a niektóre ekipy składały się wręcz z samych takich siepaczy

Wolny czas minął bardzo szybko i praktycznie po chwili siedziałem już naprzeciwko mojego pierwszego przeciwnika.

Runda 3 (Hiszpan)

Dostałem jakiś marny draw, ale była drugo-turowa sowa więc obv keep. Z sowy doszedł topór i magiczny tandem szybko zaczął kutać przewinika. Grał on 3 albo 4 kolorowym deckiem mający masę akceleracji i dużo dobrych kart. Koleś prawie się obronił rzucając corrupta (za 5 w 4 kolorowym decku :)) ale pokazałem safe passage i zwinął zabawki.

W drugiej grze posajdowalem więcej kontrmagii i brutalnie usiadłem negatem w jego 3-cio turowego cultivate, po jego minie czułem ze złapał straszne plecy w tej chwili, ale topdeck dał mu kolejna kultywacje po czym zaczął sypać zielone szaleństwo. W międzyczasie próbowałem go zakutać jakimiś marnymi lataczami, ale w momencie gdy pojawił się wielki i niedobry pająk, plan zrobił się ciężki do wykonania. Na szczęście kupiłem mistyfying maze i po ostrych wymianach stopniowo opanowałem sytuacje. Kluczowa tura (ja na 3 życia, koleś 6/4 trampki w stole , u mnie 7 landów ,zabijam go w następnej, koleś gra acidic slime, wiedziałem że chce mi zniszczyć maze więc musiał podaktorzyć, powiedziałem mu ze przykro mi gg i zagrałem cancela, koleś zrezygnowany zwinął zabawki :)

9 punktów i obawy ze sowa z toporem to szczyt możliwosci mojego decka.

Runda 4 (Holender wyglądający jak Japończyk)

Jak zobaczyłem mojego przeciwnika to wpadłem w poważne obawy że trafiłem na pro. Sposób tasowania przeciwnika dodatkowo mnie w tym uświadczył. Jak już przegrałem rzut kostką to wiedziałem że jestem w czarnej dupie, a jak zmuliganowałem pierwszą rękę to już widziałem siebie wracającego do domu z niczym. Rozpoczęła się gra pozycyjna, zaczęliśmy sypać nasze zabawki i niemrawo się atakować, w pewnym momencie dostałem gwiazdę sezonu - Baneslayera. Koleś zaczął mnie ostro threshować, poszedł się spytać o coś sędziego i rozkminiać jakiś power play, po czym wrocil i zaatakował mnie wszystkim, zacząłem się strasznie pocić , rozważałem wszystkie złe rzeczy jakie mnie mogą spotkać i spotkały przez ostatnie kilka lat, po czym wyblokowałem jego kabany, koleś ku mojej uciesze tylko dograł +2 +1 dla wszystkich, giant growtha i diminisha, także pełen radości, że nie było mighty leap, przeszedłem do untapu i rozpocząłem atak benkiem, OCZYWIŚCIE Z SIEKIERĄ!!!!, potem koleś untap, brak ataku , dogrywa swojego bena, ja untap sleep (on :K%$&%$ mac w 4 językach) i swobodny kill.

W drugiej grze to mój przeciwnik miał poważne obawy że trafił na pro, dodatkowo swoim sposobem tasowania go w tym utwierdziłem, a jak zmuliganwał pierwszą rękę to już widział siebie wracającego do domu z niczym. Przez co podjął fatalną decyzję o keepnięciu nicości i przegrał przeklinając tym razem w 9 językach.
12 punktów i lekki głód , w tym momencie podjąłem błędną decyzję o nie kupieniu sobie kawy w sklepie (cena 15 zl mnie odstraszyła) przez co do następnych gier podbiłem z lekka zbity z tropu.

Runda 5 (niszczyciel psychiczny z pólnocnej Europy)

Ta gra była naprawdę ciężka, przede wszystkim dlatego że przeciwnik wydzielał taką woń że momentalnie zaczęło mi się kręcić w głowie. Dodatkowo robił długie przerwy, w trakcie których bestialsko paraliżował mnie toksynami. Swoją drogą to zajebista taktyka, nie wiedziałem że gazy bojowe są dozwolone na turniejach sankcjonowanych przez DCI. Koleś zaczął grać swoje mighty zabawki i generować taką pakę że mi było wręcz głupio że moje stwory są tak mizernie słabe, na szczęście dostałem benka i stopniowo zacząłem wychodzić z nędzy. Dodatkowo uśpiłem jego wojownicze zapędy i już myślałem że to gładki koniec kiedy typ zagrał magma fenixa :| Ja dalej myśląc że jest spoko stuknąłem benasmi, który został zblokowany dostawiłem azurowego dreaka i patrzyłem tylko jak benasi dostaje bolta z końcem i żegna się ze mną odchodząc w niebyt. Oczywiście koleś miał pełna synergie swojego decku z fenixem także nie bylem w stanie zatrzymać jego hord i przegrałem pierwszą grę na gp.

W drugiej grze wyszła wielka bolączka mojego decku, otóż gargoyle sentinel (których miałem aż 3 z braku lepszych opcji) to bardzo słabe połączenie ze sleepem i zabijaniem przez co zabrakło mi kluczowych damagy, a koleś grał tylko same bombowe czerwone spalenia i jechał mnie swoją maszyną. Dodatkowo gdy opanowałem sytuacje i już myślałem że będzie dobrze dołożył whispersilk cloaka i docisnął mnie do kości. To koniec porażka.

12 punktów i ciągle nie kupuje kawy

Runda 6 (koleżka w koszulka worlds competitor, F#CK :| ULTRA PRO)

Oczywiście kolejny deck z zielonym kolorem i oporowa ilością cudgel trolli, wielkich pająków i przegiętych lataczy. Koleś zagrał po 2, a ja nie miałem żadnego removalu, uwielbiam ten format. Na szczęście cały czas dogrywałem aggro i w odpowiednim momencie uśpiłem jego nic nie znaczącą armie co dało mi gładki win.
W drugiej grze postanowił zagrać jedynie stworka 1/1 i bezskutecznie mnie nim atakować, potem grał sleepa żeby przeżyć turę i zginął z dziwnym grymasem na twarzy. Potem widziałem go jak próbuje złapać kontakt z rzeczywistością, ale było mu wyraźnie ciężko po naszej grze.

15 punktów, jest szansa :)

Runda 7 (Trochę grubszy koleżka)

Do stolika podchodzi typowy magicowiec, za to z perfekcyjnym angielskim. Koleś zaczął mi opowiadać historię swojego życia, jak to na 4 gpt Goeteborg zrobił top8 ale na żadnym nie wygrał bye'ow, jak to próbował się dostać na pro toura ale dostał screw no i w końcu jak grał nationalsy i zrobił 0-7 zgłoś się. Zwykle kolesie co dużo gadają są zajebiście pewni siebie i to co mi zaserwował koleżka pozostawiło mnie w głebokim szoku. Dostałem ultra rękę (t2 sowa , t3 cloud elemental , t4 2/3 fly first strike , t5 bennasi) na co koleś mi zagrał (t2 ember hauler , t3 +2 +2 mountainwalk + bolt w clouda, t4 chandra outrage w mojego latacza, t5 mind control w bennasiego) pełen zażenowania przeszedłem do następnej gry.
Ta z kolei to bliźniacza wersja gry pierwszej oprócz tego że koleś zagrał jeszcze chandre, forsee, 2x mind control i na koniec jak z tego wychodziłem (a jak :) ) dograł sleepa. Pełen szoku poszedłem się przewietrzyć i wiedziałem że nie mogę już nic przegrać i że teraz będzie tylko lepiej.

Runda 8 (Marijn Lybaert , obv trafiłem na mega pro w walce o wszystko)

Nie wiem jakim cudem ten typek przegrał 2 gry, ale znowu okazało się jak to konstrukcja UW topi niemiłosiernie z konstrukcja UR. W pierwszej grze koleś mi zagrał scroll thiefa na 3ciej po czym czyścił mu drogę i dobierał karty, w momencie kiedy koleś miał pakę w stole i 5 kart na ręce, ja nic w stole nic na ręce twardo czubie baneslayera, który mnie zabija przejęty z threatena.

W drugiej grze ja dostałem trzecio-turowego scrol thiefa , niestety plan bronienia nie był już tak rozwinięty jak u przeciwnika i został szybko spopielony chandra outragem, Potem dograłem bennasiego, niestety nie jest to najlepszy mythic w m11 bo przegrał walkę z inferno titanem.

Łapiąc 3 loose zdropowałem z turnieju. Po czym jednak się dowiedziałem że może jakieś x -3 zrobi day 2 poszedłem w ostatniej chwili zapisać się ponownie, co się gładko udało, oczywiście sędziowie są bardzo niechętni do takiej akcji, ale da się zrobić taki myk :)

Runda 9 (gra for fun, Holender)

Ta gra była bardzo przyjemna i radosna, co chwile żartowalismy sobie z naszych kart i tego co robimy, przecwinik zaczął ładować jace, a ja staralem sie mu w tym przeszkodzić, w końcu doszło do takiej sytuacji że mialem 21 kart w bibliotece, jace miał 10 konterów i przecwinik zastanawiał się co zrobić, zamiast przewinąć mi 20 kart, dobrał kartę co wygralo mu gre :) Mialem na niego przygotowany plan ze sleepem i równo wyliczonym dmg, niestety dobral za B -1/-1 i tap co sprawilo ze zabrakło 1 dmg :)
W trakcie sidowania moj przeciwnik zaczął sie smiać ze swoich kart sidebordowych, gral UB pokazal mi że ma shade latajacego na side, ujal to w ten sposób " it's a good card, but I don't feel connection with the shade", co w połączeniu z miną jaką zrobił było bardzo śmieszne.

Nie pamietam za bardzo gier po side, wiem że wygrałem i zakończyłem swoją przygodę na pierwszym GP, pozdro dla czytelników tsmtg.blogspot.com = ]

Autor: Migacz
Korekta: Stalkerowaty

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz